Na Steamie gra Flying Wild Hog radzi sobie 8 x gorzej od poprzedniczki.
Trzecia odsłona warszawskiego cyklu zadebiutowała wczoraj. Krytycy piszą o niej raczej ciepło, z uznaniem punktując czytelne inspiracje Doomem. Ambiwalentnie przyjmują natomiast dowcip Lo Wanga.
Noty pierwszych użytkowników są na razie takie sobie. Gdy piszę te słowa wystawili oni 68% pozytywnych recenzji (z 385 ogółem).
Uczciwie zaznaczmy, że wielu graczy chwali intensywność akcji, parkourową eksplorację (porównywaną do Ghostrunnera), elementy gore i i gunplay. Co poniektórzy ganią natomiast humor, okrojenie arsenału i mocy oraz – w związku z liniowością plansz – niewielką regrywalność. Hogi obrywają także za krótki czas zabawy, zmianę głosów postaci oraz niski „klatkaż” na co poniektórych konfiguracjach.
O ile jednak są widoki na poprawę średniej, nie da się ukryć, że Shadow Warrior 3 wystartował wyraźnie słabiej od swojego poprzednika.
Oczywiście nie jest powiedziane, że Lo Wang nie odrobił strat na innych platformach oraz w innych sklepach cyfrowej dystrybucji… z drugiej jednak strony: w ciągu minionych pięciu lat popularność Steama znacznie wzrosła (co dobrze obrazuje ten wykres).
Jeżeli zaś mogę sobie pozwolić na prywatną opinię: zachęcam do zabawy. Hogi nie przespały tego, co działo się w obrębie gatunku, w dodatku ich projektanci bardzo szanują czas swojego odbiorcy. Niewiele w Shadow Warriorze 3 „pustych kalorii”: ganiania za znajdźkami i aczikami. Mnóstwo natomiast porządnej akcji.