Media piszą o „współczesnej grze na PS2, w najlepszym tych słów znaczeniu”. Tymczasem na Steamie Evil West kilkukrotnie przegonił Shadow Warriora 3.
Co prawda nie obyło się bez poślizgu na ostatniej prostej, ale dodatkowy czas dał Flying Wild Hog szansę na rozesłanie wersji próbnej do dziennikarzy (którzy już wówczas wydawali się zadowoleni z builda), prezentację bestiariusza czy przypomnienie o trybie kooperacji… No i pochwaleniem się współpracą z filmowym Maczetą.
Dodatkowe szlify i marketingowe wysiłki chyba się opłaciły. O ile trzeci Shadow Warrior przyciągnął na Steamie maksymalnie 1,65 tys. graczy, Evil West radzi sobie znacznie lepiej… A nie jest wcale powiedziane, że powiedział ostatnie słowo, bo „peak” stale rośnie.
Dodajmy, że gra jest oceniana przez użytkowników ciepło (80% „pozytywów” z 330 ocen wystawionych ogółem).
Oczywiście tytuł jest dostępny także na innych platformach sprzedażowych (GOG, Epic Games Store), a także na PS4, PS5, XBO i XSX. A skoro już o pecetach i konsolach…
Metakrytyczna średnia produkcji waha się od 75% (PlayStation 5) do 73% (PC). Rzućmy no zresztą okiem na rozkład ocen…
- God is a Geek – 8,5/10
- COGConnected – 85/100
- Wccftech – 8,2/10
- Hardcore Gamer – 4/5
- PlayStation Universe – 8/10
- GameSpew – 8/10
- GamingTrend – 80/100
- Eurogamer.pl – 8/10
- DualShockers – 7,5-10
- MultiPlayer.it – 7/10
- PC Games – 7/10
- IGN – 7/10
- CD-Action – 7/10
- Polygamia – 7/10
- PPE.pl – 7/10
- Twinfinite – 3,5/5
- Push Square – 7/10
- 4Players.de – 6/7/10
- GRYOnline.pl – 6,5/10
- VG247 – 6/10
Zack Zwiezen (Kotaku) nazywa polskiego shootera „współczesną grą na PS2, w najlepszym tych słów znaczeniu”.
„W świecie wypełnionym ciągłymi update’ami, kompeleksowymi endgame’ami, długimi przepustkami sezonowymi i nieskończonyum lootem, miło jest zagrać w coś liniowego, prostego i zabawnego”
– pisze. I dodaje, że scenariusz, w którym jako rewolwerowiec Jesse Reitner stajemy naprzeciw nowemu typowi wampirów, jest „głupiutki, ale w dobry sposób”. Ponoć Hogi świadomie wypożyczyły sobie sposób opowiadania historii rodem z kina klasy B i pulpowych historyjek.
Za „kluczowy atut” gry krytyk uznaje jednak system walki, udanie miksujący zwarcia i strzelanie z dystansu. Z czasem Jesse staje się ponoć „maszynką do zabijania wampirów”, a pod koniec kilkunastogodzinnej przygody, gracz spokojnie żongluje zróżnicowanymi brońmi i gadżetami.
„Ale naprawdę pokochałem Evil Westa nie za mięsistą, solidną walkę, ani nie za miksujące horror i western lokacje (choć są one ładne). Kocham Evil West za to, że to uczciwa, zabawna, cholerna gra wideo. Nie ma w niej battle passa czy mikrotransakcji. Nie ma craftingu i lootu do zebrania, ulepszenia lub handlu. Nie ma mechanizmów rodem z MMO. Nie ma questów robionych metodą kopiuj-wklej ani ogromnego, ale pustego otwartego świata”
– puentuje.
Nieco mniej entuzazmu ma dla wysiłku rodaków Dariusz „DM” Matusiak (GryOnline.pl).
„Nie pamiętam już, kiedy ostatnio tak bardzo się wahałem przy ocenianiu gry (…) Walka bawi, niemal do końca odkrywamy jakieś nowe narzędzia rozwałki, bohaterowie zostają w pamięci, a historia nieźle to wszystko skleja w spójną całość. Tylko że gra równocześnie straszy mocno przestarzałą oprawą graficzną. Wygląda trochę jak zaginiona produkcja z czasów Xboksa 360, którą teraz odnaleziono po latach. I nie chodzi tu tylko o wizualia, ale również o niektóre mechaniki rozgrywki oraz sposób projektowania poziomów”.
– twierdzi. Recenzent chwali steampunkowo-westernową konwencję, „charyzmatyczne postacie, które da się polubić”, wysiłki tłumaczy (ci zaszyli w lokalizację sporo lokalnych odniesień), projekty przeciwników czy różnorodność rynsztunku. Gani natomiast „nużący na dłuższą metę schemat aren do walki połączonych liniowym korytarzem bez wrogów” (poniekąd – gatunkowy standard) i „liczne sztuczne ograniczenia w poruszaniu się postaci”.
Kto ma rację? Polecamy przekonać się samemu. W międzyczasie prezentujemy zaś świeżutki zwiastun premierowy: