– To my tworzymy grę, my odpowiadamy za nią przed klientem, a nie jakiś „ktoś”, który nie ma z nami nic wspólnego, a zarabia na naszych plecach – komentuje dzisiejsze oskarżenia względem Kinguina Paweł Miechowski.
MATEUSZ WITCZAK: „Jakiś G****ANY łgarz sprzedaje preordery Frostpunka 2 pod parasolem OSZUSTÓW z Kinguina” – napisaliście we wpisie, który rozgrzał dziś sieć. Czy to nie za mocne słowa?
PAWEŁ MIECHOWSKI: Na pewno to słowa emocjonalne… ale pozwól, że o coś cię zapytam. Istnieje platforma, za pośrednictwem której dochodzi do sprzedaży kodów. Skąd się one tam biorą, zwłaszcza w dniu premiery? Bo przecież nie bezpośredni od nas.
Być może zaistniał jakiś wyciek w drukarni czy hurtowni, mogą też być sprzedawane od resellera, który nabył je w Humble Bundle czy za pośrednictwem Green Man Gaming. Potrafię sobie również wyobrazić, że ktoś kupił pudełko, stwierdził, że jednak nie instaluje gry i odsprzedaje klucz.
A ja, że przedsiębiorcza jednostka polowała na promocje w Mediamarkcie, kupiła hurtem kilkaset egzemplarzy i potem opycha je z zyskiem na Kinguinie czy G2A. To zupełnie legalne.
Żeby gra znalazła się w Mediamarkcie za 50 zł, a na Steamie kosztowała cztery razy tyle, musi upłynąć mnóstwo czasu. Natomiast zupełnie kuriozalna jest sytuacja, w której ledwie zapowiedzieliśmy tytuł, a ktoś już sprzedaje nasz content, nasze IP! W dodatku nie wiadomo, czy Frostpunk 2 będzie oferowany w takiej cenie. A co jeśli ustalimy wyższą? Przecież to psuje rynek; ktoś tu ewidentnie wprowadza graczy w błąd i jest to praktyka wybitnie nieuczciwa. Kinguin roztacza nad tym „kimś” parasol ochrony, dając mu narzędzia do działania.
Zapytany przez nas ekspert twierdzi, że taki „preorder” to wyłącznie zabieg mający lepiej pozycjonować stronę. Jeśli będziecie chcieli sprzedawać Frostpunka 2 drożej – „sprzedawca” albo dopłaci z własnej kieszeni, albo odwoła transakcję.
Kto się będzie „lepiej pozycjonował”: Kinguin czy ten sprzedawca? Tymczasem my będziemy w plecy, bo ktoś sprzedaje bez naszej wiedzy nasze IP.
Podobne praktyki znajdziemy na eBayu, Allegro, AllKeyShopie, GamesDealu i Gamivo.
Ja naprawdę rozumiem sytuację, w której ktoś kupił klucz za pięć dolarów, podczas gdy normalnie jest on sprzedawany za dwadzieścia. Natomiast „sprzedawanie” „kodów” do świeżo ogłoszonej gry, która nie ma certyfikacji PEGI, nie ma price pointu, to jest zarabianie na naszej ciężkiej pracy. Wkurza mnie, że właściciel platformy daje możliwość na takie szemrane praktyki.
Nigdy w życiu nie wręczaliśmy żadnych kluczy resellerom w rodzaju G2A czy Kinguina. Zdarzały nam się natomiast sytuacje, w których ktoś kupił pudełko z grą, po czym pisał do nas maila, obwieszczając, że klucz jest zużyty. Pół biedy, jeśli ktoś go sobie gdzieś po drodze zużył. Gorzej, jeśli wpuścił go do obrotu w takich właśnie miejscach. Grzecznie wówczas przepraszamy i wręczamy właściwy klucz, ale nie da się ukryć, że dostajemy rykoszetem.
Jaka jest skala tego procederu?
Nie śledzę losów każdego pojedynczego klucza, natomiast żeby wypromować grę trzeba rozdysponować kilka tysięcy kodów. Na pewno znajdą się i tacy, którzy wykorzystają sytuację. Do tego dochodzą klucze, które dystrybuujemy w wersjach pudełkowych czy kolekcjonerskich, to mogą być nawet setki tysięcy sztuk. Ile z nich ląduje na aukcjach? Nie wiem.
Wiem natomiast, że jeżeli kupisz klucze kradzioną kartą i wylądują one u takiego resellera, to stratny wcale nie będzie ani sprzedawca, ani gracz. Natomiast developer nie ma z takiej transakcji ani grosza.
Dwa lata temu G2A rzuciło twórcom wyzwanie, oferując, że zapłaci dziesięciokrotność sumy rzekomo utraconej na tzw. „chargebackach”. Z oferty skorzystali wyłącznie autorzy Factorio, udowadniając, że stracili w ten sposób 4 tys. dolarów. Skala przestępstwa nie wydaje się więc wielka, pytanie zatem, czy powinniśmy za nie obarczać konkretnych sprzedawców, czy może całe platformy?
Oczywiście, że marketplace’y są winne, to one stworzyły środowisko, w którym takie transakcje są możliwe.
Czemu w takim razie nie reagujemy z podobną zapalczywością na Allegro, na którym mogę sobie – dajmy na to – kupić za sześć złotych konto na Steamie z Cyberpunkiem 2077, a potem grać „na offlajnie”?
Akurat my reagujemy, zdarzało nam się w przeszłości zgłaszać takie oferty do Allegro. To również jest praktyka nieuczciwa i oburzająca.
Skoro nie znamy skali przestępstwa, a taki „preorder” na Kinguinie nie uderzy bitów po kieszeni – co właściwie na nim tracicie?
Ludzie nie są często świadomi, co to za platforma, dla nich to często „zwykły” sklep z grami. Jeśli sprzedawca wycofa później swoją ofertę – gracz dostanie kasę z powrotem… ale będzie wściekły, w końcu zapłacił za grę, której nie dostał. Z pretensjami pójdzie nie do sklepu, ale do developera.
A sprzedawanie czegoś, czego się nie ma jest po prostu nieetyczne. To my tworzymy grę, my odpowiadamy za nią przed klientem, a nie jakiś „ktoś”, który nie ma z nami nic wspólnego, a zarabia na naszych plecach. Kropka.